Maciej Szczawiński
Żadnej dosłowności. Bez odwzorowywania świata, rysowania jego oczywistych konturów i relacji. Czysta materia malarska: kolor z własną samoistną logiką i metodą. Figuratywność traktowana swobodnie, chwilami wręcz z kapryśną dezynwolturą. I to co zapamiętujemy natychmiast, czyli niełatwa do nazwania aura tajemniczej nostalgii, jakiegoś dotykania smutnej i bolesnej bajki, która sama się opowiada i śni, mnoży sensy, zagadki , pytania.
GRAŻYNA ZARZECKA CZECH jest artystką na wskroś oryginalną, operującą własnym stylem i znakami. Ta uczennica Szancenbacha i Waltosia zdążyła jeszcze na złoty okres krakowskiego koloryzmu i zrymowała z nim własną wrażliwość oraz talent. Wzięła to co najlepsze i… prawie natychmiast skręciła na własną drogę. Bo też jakiekolwiek poczciwe „przy” czy „pod” porządkowywanie jej stylom, nurtom czy programom mija się z celem. Zarzecka mówi własnym głosem. Jej malarski język wyłania się z arcyosobistych rozstrzygnięć i doświadczeń.
***
Jest , jak napisałem , „kapryśna”. Czyli niecierpliwa. Czyli niespokojna i „podejrzliwa” wobec form i norm przychodzących z zewnątrz. Sama zresztą mówi o dojmującym uczuciu ograniczenia. O spętaniu, kiedy to /raz jawnie, a raz podświadomie/ usiłują podporządkować sobie t o co indywidualne – mody , „izmy” , ale także tradycyjne mniemania i sposoby…
Ta malarka się buntuje. Ale buntuje się… pięknie !
Trzeba być wyzutym z elementarnej wrażliwości, by nie dostrzec – zwłaszcza w pejzażach – smutnego piękna jednoczesności: snu, marzenia, realnych sytuacji czy osób. Trzeba być głuchym na poezję, żeby nie zauważyć roli fantastycznych n i e d o p o w i e d z e ń na tych obrazach. Malarka pozornie nie kończy niektórych wątków, nie dopracowuje zarysowanych sensów. To tak , jakby ktoś urwał w połowie zdanie, zawiesił głos, albo nagle zmienił temat, pozostawiając rozpoczęta opowieść do końca nie skonkretyzowaną, A obok wypielęgnowany szczegół, nasycony kolor, kontur wyrazisty aż do dosłowności. W ten sposób rodzi się dziwne piękno na płótnach Zarzeckiej. Napięcie i metafora wybrzmiewających niespiesznie nastrojów, fascynacji i lęków .
***
Paralele z poezją nasuwają się natychmiast, kiedy obcujemy ze sztuką wywiedzioną z nieoczywistości. Z tego żyznego „nie wiem”, albo: „nie wiem do końca”. Takie narracje prędzej czy później domagają się osobnego /osobistego/ języka. Systemu znaków dla autora niezbicie logicznych i koniecznych, ale z odbiorcą /widzem, czytelnikiem, słuchaczem/ to już jest różnie.
Sprawa , o którą tu zahaczam, należy do dyżurnych problemów recepcji współczesnej sztuki i zajmuje zwłaszcza teoretyzujących krytyków. W przypadku malarstwa /literatura niejako z natury rzeczy – chodzi o kwestię tworzywa – jest w sytuacji trudniejszej/ ów własny kod jawi się jako papierek lakmusowy , jako test „na oryginalność” artysty. Grażyna Zarzecka Czech czerpiąc pełnymi garściami ze znakomitego warsztatu, jaki wpojono jej na krakowskie Akademii – wzbogaca to „wiem”, to „umiem” dramatyczną nutą niepewności. Łamie konwencje. Tasuje poprawną kolejność implikujących się wzajem rozwiązań. Przenikają się wrażenia, kontury i znaki. Przenikają czasy.
***
Definitywnie zakotwiczone w duchowym centrum wrażliwej i niespokojnej osobowości, nierealne, a przecież czytelne i także „o nas” obrazy Grażyny Zarzeckiej Czech gościmy w Galerii Polskiego Radia Katowice już po raz trzeci. Z radością, satysfakcją i nadzieją na dalsze spotkania.
Maciej Szczawiński
Katowice, jesień 2007r.