Piotr „Kuba” Kubowicz

Piotr „Kuba” Kubowicz

O artyście:
Piotr umuzycznił najwspanialszą polską poezję: m.in. wiersze Czesława Miłosza, Juliana Tuwima, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Bolesława Leśmiana, Ignacego Krasickiego, a także teksty Wiesława Dymnego.
Piotr Kubowicz -„Kuba” może nie należy do najmłodszych piwniczan z racji wieku (urodzony w 1955 roku), natomiast jest ostatnim, którego przyjął do zespołu kabaretu Piotr Skrzynecki. Dlatego, choć przyszedł jako ukształtowany artysta po wielu już „przejściach scenicznych” – psychicznie utożsamia się z tą najmłodszą grupą piwniczan, czemu dał wyraz między innymi w swojej publikacji w nowosądeckim tygodniku „Nasze strony” tuż po śmierci Piotra.
Zaczęło się, jak zwykle, przypadkowo. Śpiewał z gitarą kolędy w kościele w Krynicy podczas świątecznej wizyty w Polsce, bo mieszkał już wtedy w Wiedniu. Równie świątecznie i przypadkowo był tam wtedy Marek Pacuła. Panowie wymienili wizytówki i Piotr Kuba Kubowicz zjawił się w Krakowie z postanowieniem powrotu z emigracji i zaistnienia w mieście pod Wawelem. „Piwnica” świętowała wtedy swoje 40-lecie. Pierwszy raz, jako gość, wystąpił przed programem w listopadzie 96 roku. Potem znów był Wiedeń i powrót do Krakowa. Kilkakrotnie wystąpił jeszcze w „Piwnicy” jako gość prezentując z własnym akompaniamentem piosenki z tekstami Mariana Kawałko i własną muzyką: Ta Polska, Nocny telefon. Zaczęło się krążenie między Krakowem i Wiedniem. Wreszcie, na dodatkowym programie dla prawników, usłyszał jak Piotr w rozmowie z mecenas Ruth Buczyńską stwierdził: „Jeszcze nie jest artystą kabaretowym, ale wkrótce będzie” . Przejęty pił herbatę w barze / pija głównie herbatę /, kiedy podszedł Marek Pacuła i powiedział: „Witaj w rodzinie”. Niestety, był to już rok 1997 i ostatni pobyt Piotra Skrzyneckiego w kabarecie. Po tej dacie Kubowicz odwiedzał go już tylko w szpitalu… A do „Piwnicy” przystał i z radością jest w niej do dziś.
Jego artystyczny życiorys przedpiwniczny jest długi i pokręcony. Urodzony w Rabce, na studia wokalno- aktorskie zdawał w Łodzi bez powodzenia, odbył je za to w Gdańsku w Wyższej Szkole Muzycznej, która przeszła w Akademię. Dyplom robił w Bydgoszczy, bo tam się przeniósł jego profesor – Jerzy Szymański. Potem była praca w Teatrze Muzycznym w Gdyni i kilka znaczących ról scenicznych. Przed wojskiem schronił się na chwilę w zawodowych zespołach artystycznych (w stanie wojennym został więc nawet zmilitaryzowany co jako artysta odczuł bardzo przykro). Wrócił do rodzinnej Rabki, rok pracował w Teatrze „Rabcio” a potem postanowił generalnie zmienić środowisko, skończyć z alkoholem i zgłosił się na przesłuchanie do… Wiedeńskiej Opery Kameralnej. Tamże śpiewał w latach 1988-96 m.in. w Czarodziejskim flecie, Cyruliku Sewilskim i”Carmen Negra, miał recitale w Niemczech i Włoszech, a przy tym grał w Wiedniu także jako … uliczny grajek. Teraz kontynuuje swój krakowsko- wiedeński życiorys ze zdecydowaną przewagą Krakowa i „Piwnicy”. W „Piwnicy” przygotował między innymi spektakl oratoryjny Godzinki z własną muzyką do tekstów Rainera Marii Rilkego , który prezentowany był dwujęzycznie przez artystów piwnicznych w samej „Piwnicy”, w kościołach (także w kościele Mariackim) oraz w najstarszym kościele Wiednia. Śpiewa w programach kabaretu, komponuje, uczy młodzież poza „Piwnicą ” śpiewać.
A oto czym dla Niego jest „Piwnica”: – Jest to mój ostatni przystanek tak towarzyski jak zawodowy. Z nią chciałbym się starzeć. Uprawiałem w życiu i chorały gregoriańskie i jazz, a teraz wróciłem do korzeni, do piosenki, do występów kameralnych. „Piwnica” w dalszym ciągu jest artystycznie jedyna. Ja nie widzę dla niej kontrpropozycji, a te, które są, nie są w dobrym stylu. Byłem nią kiedyś zauroczony już jako widz, choć uprawiałem zupełnie inny gatunek muzyki, ale przedstawiciele „poważnej” muzy także bardzo sobie cenią dokonania muzyczne „PpB”. Bo absolutnie jest coś takiego jak styl piwniczny. Ulega ewolucji, jak wszystko, jak życie…Chociaż wciąż słyszymy (najczęściej od tych, którzy w „Piwnicy” nie bywają) , że to już nie jest „TA” „Piwnica…I bardzo dobrze, że nie jest. Bo gdyby to była TA – to nie byłaby może potrzebna. „Piwnica” to nie instytucja, ale towarzystwo. W sumie jestem starszy od „Piwnicy”, ale najmłodszy stażem artystycznym. Jestem więc jakąś postacią „pomostową”. Przyszedłem jako dojrzały facet. „Piwnica” mnie nie kształtowała, ale odciska na mnie swoje piętno i ma wpływ. Choć staram się wyjść poza ten „styl”, bo im więcej inności , to lepiej. Mówię o sobie „melodyjkarz”, choć określa się to powszechnie słowem kompozytor. Cieszę się, że w tak zacnym gronie kompozytorów piwnicznych, mogę moje melodyjki wykonywać…”

Barbara Natkaniec


>> RSS 2.0 feed. >> Both comments and pings are currently closed.

AddThis Social Bookmark Button