Grzegorz Jankowicz: Witold Wirpsza, Utwory ostatnie




 

 

 

Grzegorz Jankowicz: Witold Wirpsza, Utwory ostatnie

wyd. Instytut Mikołowski, 2007

Witold Wirpsza jest poetą przyszłości. W latach 60 i 70. przekraczał granice wyznaczane przez najbardziej awangardowe projekty literackie, wyprzedzał swoją epokę i w zasadzie tworzył w całkowitej izolacji od głównego nurtu polskiej poezji. Owszem, był wydawany (oficjalnie do 1968 roku) i czytany, ale nikt nie był w stanie nawiązać z nim dialogu. Skala jego eksperymentu literackiego wymykała się nawet tym, którzy walczyli o miejsce awangardy na polskiej scenie poetyckiej tamtego czasu. Dziś – mimo że mamy za sobą doświadczenia z początku lat 90., kiedy eksperymentalne myślenie o języku poetyckim stało się jednym z głównych wątków literackich poszukiwań i krytycznych rozważań – Wirpsza nadal jawi się jako poeta niezrozumiały, poeta opierający się interpretacyjnym zabiegom, nieuchwytny. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że najważniejszy okres w jego twórczości rozpoczął się w 1962 roku (wraz z publikacją świetnego tomu Komentarze do fotografii), a ostatnią oficjalnie wydaną książką poetycką był Traktat skłamany (1968 rok; potem autor został objęty zakazem druku), to okaże się, że nasza wiedza o tej poezji jest niezwykle wybiórcza. Z tej perspektywy tom Utwory ostatnie jest bodaj najważniejszą publikacją Wirpszy (obok wydanych dwa lata temu: Cząstkowej próby o człowieku i Spisu ludności). I to nie tylko dlatego, że wypełnia białą plamę, która obejmuje blisko piętnastoletni okres od zakazu druku do śmierci autora w 1985 roku, ale także dlatego, że wiersze zebrane w tym wydawnictwie zmieniają obraz polskiej poezji tamtego okresu i stanowią ogniwo łączące powojenną awangardę z eksperymentalnymi projektami z końca XX i początku XXI wieku.

Książka składa się z dwóch tomów. Pierwszy pt. Smoki (wydłużone utwory poetyckie) był przygotowywany do druku jeszcze w latach 70. dla Wydawnictwa Literackiego, ale nigdy się nie ukazał. Gdyby został wydrukowany, prawdopodobnie spotkałby go ten sam los, co Odwrócone światło Tymoteusza Karpowicza. Rewolucyjność rozwiązań językowych, bezwzględna precyzja kompozycji (tom zawiera trzy poematy; czwarty, który domykał całość został opublikowany przez Wydawnictwo a5 w 1995 roku pt. Nowy podręcznik wydajnego zażywania narkotyków), misternie utkana sieć literackich i kulturowych intertekstów – wszystko to sprawia, że odkryte po latach Smoki są kamieniem milowym powojennej awangardy. Żeby znaleźć odpowiedni kontekst dla poematów Wirpszy, należałoby sięgnąć poza granice rodzimej poezji: do twórczości Elizabeth Bishop i Johna Ashbery’ego. Na uwagę zasługuje strukturalne mistrzostwo tekstów i konsekwentna powtarzalność pewnych procedur językowych. Toczące się w latach 90. XX wieku spory o tzw. „poezję niezrozumiałą” przyzwyczaiły nas do tego, że projekty stawiające opór interpretacji, zmuszające czytelnika do wysiłku sprowadza się zazwyczaj do bezładnych i przypadkowych zbitek językowych. Nic takiego nie znajdziemy u Wirpszy. Nawet jeśli nie potrafimy „ukartować” jego poezji, nawet jeśli Wirpsza bezustannie się nam wymyka, to mamy pełną świadomość tego, że każdy językowy eksces, na który natrafiamy został zawczasu obmyślony, skrupulatnie zaprojektowany przez poetę. Najdonioślejszy tekst z tego zbioru to Wykorzenienie. Poemat składający się ze 140 punktów, w których Wirpsza przedstawia alegorię dziejów kultury: jej rozwoju i upadku. To właśnie w tym utworze pojawiają się znakomite fragmenty poświęcone językowi poetyckiemu (i językowi w ogóle), które antycypują twórczość takich poetów, jak np. Andrzej Sosnowski.

Druga część książki to Przypomnienie Hioba. Wiersze 1982-1985, czyli ostatnie teksty poetyckie napisane przez Wirpszę. Tutaj także pojawiają się dłuższe utwory (jest kilka poematów, które jednak ustępują rozmachem Smokom). Siłą tej części są krótsze wiersze, które pokazują Wirpszę fragmentarycznego, skoncentrowanego na pojedynczych słowach i zdaniach. Nie znajdziemy zbyt wiele takich tekstów w jego twórczości. Autor Gry znaczeń ściga w tych ostatnich kawałkach rzeczywistość, która powoli wysuwa mu się z rąk. Mnoży języki, sposoby opisu (i znów zakres nawiązań i gatunkowych odmian jest imponujący), by skłonić język do spotkania ze światem. Wirpsza prokuruje zdarzenia języka, wystawia go na ciężką próbę (choć nie chodzi mu o to, by zadawać językowi ból, by go tłamsić i zmuszać znaczenia do ekstremalnej proliferacji). Znów jest precyzyjny, znów onieśmiela rozległością intertekstualnego pola odniesień. Widać wszelako, że pisanie tych wierszy podszyte było świadomością nieuchronnej niekompletności całego projektu. Ale Wirpsza wcale nie milknie w obliczu tego, co już majaczy na horyzoncie, nie oddaje i nie poddaje języka. Jak pisze w wierszu pt. Autoportret: „Będą pytania o widome, ale nie będzie odpowiedzi / Widomego. Mój autoportret, jeśli kiedykolwiek, / Nie będzie przedmiotem aukcji, nie będzie / Oparwiony, oprawcom będę niedostepny jak samemu sobie”.

Jak mówił onegdaj Stanisław Barańczak: „Wirpsza to niedostępny geniusz”. Obyśmy nie musieli długo czekać na udostępnienie ostatnich utworów tego geniusza polskiej awangardy!


>> RSS 2.0 feed. >> Both comments and pings are currently closed.

AddThis Social Bookmark Button